Odkąd tylko go poznałem, stał przede mną i zasłaniał świat. Jego wielkie plecy próbowały odgradzać mnie od smutku i boleści. Gdyby to było takie proste... Zaopiekował się mną, ale nie dał rady ochronić przed cierpieniem. Nie winię go za to. Zawsze próbował mnie pocieszyć i znajdowałem chociaż krótkie ukojenie w jego towarzystwie. Nie chciał nic w zamian, a ja bałem się dopuścić go bliżej mego serca. Na każdej wyprawie to mogę być ja, to może być on. Jednak nie mogę powiedzieć, że był dla mnie obojętny. Ciągnęło mnie do niego, zacząłem mu ufać i na nim polegać. Zawsze byłem sam. Kiedy moi przyjaciele odeszli, nie pozostałem samotny. Teraz mam Erwina.
– Levi?
Ocknąłem się. Powróciło turkotanie kół oraz widok za oknem powozu, w który się wpatrywałem, nie będąc do końca tego świadomy. Spojrzałem na potężnego blondyna siedzącego naprzeciw mnie.
– Tak?
– Za chwilę będziemy na miejscu.
Nie bardzo wiedziałem co na to odpowiedzieć, więc tylko przytaknąłem. Jakiś czas temu minęliśmy Mur Sina i mniej więcej wtedy pogrążyłem się w myślach.
– Jest jakieś miejsce, do którego chciałbyś pójść? – spytał.
– Nie, czemu pytasz? – odpowiedziałem zdziwiony.
– Załatwienie zgody na wyprawę to jedno, ale spędzimy tam parę dni i będziemy mieli sporo wolnego czasu.
– Aha.
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, ponieważ wjechaliśmy do Mitrasu a mi zaparło dech w piersiach. Stolica. Wychowywałem się parę metrów niżej, ale pamiętam wypady na powierzchnię – głównie nocą – razem z Farlanem i Isabel. Serce ukuło na ich wspomnienie i tylko tępo wpatrywałem się w boczne uliczki, które mijaliśmy. Miasto zmieniło się zauważalnie, ale pozostała znajoma atmosfera. W ciszy podjechaliśmy pod kwaterę sztabu głównego a powóz zatrzymał się delikatnie. Erwin Smith pierwszy otworzył drzwiczki i wyszedł, ja tuż za nim. Czekała na nas delegacja z żandarmerii na czele z ich dowódcą. Zasalutowaliśmy na powitanie, po czym Nile Dok zmarszczył brwi.
– Nie wspomniałeś, że ktoś z tobą przyjedzie, Erwinie – rzekł.
– Czy to jakiś problem? – odpowiedział łagodnie Smith.
– Nie. – Nile zwrócił się do jednego ze swoich podopiecznych i kazał przygotować następny
pokój. Tamten pobiegł truchtem do budynku. – Chodźmy.
Powoli poszliśmy do sztabu i zostaliśmy z grubsza oprowadzeni po wszystkich ważniejszych salach. Wiedziałem, że Erwin był już tu parę razy, ale dla mnie wszystko było nowe. Na koniec pokazali, gdzie są nasze pokoje – mój udało im się wyszykować w ekspresowym tempie i znajdował się po lewej od porucz... kapitana. Erwin jest już kapitanem, dowódcą Zwiadowców. Trudno mi się do tego przyzwyczaić, mimo że mianowali go jakiś miesiąc temu. A mnie zrobił kapralem. Dlaczego?
Żandarmi zostawili nas, żebyśmy odpoczęli w spokoju po kilkugodzinnej podróży. Wszedłem do mojego pokoju i stanąłem jak wryty. Syf. Natychmiast podjąłem decyzję i wślizgnąłem się po prawo do Erwina, zanim ten zdążył zamknąć drzwi.
– Levi, co ty...? – spytał zaskoczony.
– W moim pokoju jest brudno – odparłem, usilnie próbując, żeby nie zabrzmiało to jak narzekanie małego dziecka. Nie wiem, czy udało się. – Mogę zostać przez jakiś czas z tobą?
Erwin spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, po czym powoli przymknął drzwi.
– Pewnie, rozgość się – powiedział.
– Dzięki.
Niespecjalnie przyjrzałem się pokojowi – wystarczył mi rzut oka na podłogę, żeby zobaczyć kurz – ale układ mebli wyglądał tak samo, ale bardziej wystawnie. Na wprost wejścia było okno, pod którym stało biurko wraz z chybotliwym krzesłem. Obok biurka łóżko, które niczym nie przypominało pryczy zwiadowców. Po lewej od wejścia została umiejscowiona wąska szafa, pod którą stały dwa nasze plecaki. Naprzeciw nich, w ostatnim rogu był fotel i mały okrągły stolik z karafką pełną wody.
Erwin wziął swój plecak, usiadł przy biurku i zaczął grzebać w torbie, więc rozsiadłem się w masywnym fotelu obitym skórą. Teraz dostrzegłem, że nad drzwiami ktoś powiesił herb Żandarmerii. Założyłem nogę na nogę. Wolałbym pobyć w samotności. Towarzystwo Erwina powoli zaczynało mnie denerwować, a atmosfera stolicy przytłaczała, Ale przynajmniej tu jest czysto.
Kapitan wyjął obszerną teczkę, po czym zaczął studiować dokumenty. Wkurzyło mnie to. Połowę drogi rozmawialiśmy o nadchodzącej wyprawie, a resztę spędziliśmy w ciszy.
– Nie możesz chociaż na chwilę oderwać się od pracy? – zagaiłem.
– Wybacz. – Nawet nie oderwał wzroku od papierów. Prychnąłem w myślach.
– Może wyjdziemy gdzieś?
Spojrzał na mnie. W końcu sam wcześniej spytał mnie, gdzie chciałbym pójść, więc może uda mi się go wyciągnąć z dala od bycia zwiadowcą?
– Levi, to będzie pierwsza wyprawa, którą będę dowodził. Nie potrafię się zrelaksować ani o tym zapomnieć.
Potrafisz, ale nie chcesz. Bierzesz na siebie odpowiedzialność za ludzi, którzy jeszcze nie zginęli. A ja boję się na siłę odciągną cię od tego, żebyś mnie nie odrzucił. Zganiłem się w myślach. Miałem się do nikogo nie przywiązywać. Żeby potem nie bolało.
– Skoro wolisz siedzieć i się zamartwiać, twój wybór – powiedziałem z jadem w głosie. – Ja idę na świeże powietrze.
– W porządku. – Znów na mnie nie spojrzał.
Zdenerwowałem się i wyszedłem. Zignorowałem żandarmów, których mijałem, bez pytania przepuścili mnie przez główną bramę i przystanąłem dopiero parę ulic dalej. Co się ze mną stało? Dałem się ponieść. Dlaczego, do cholery, wkurzyłem się na Erwina?
Ach tak. Poczułem się zignorowany, jakbym nic dla niego nie znaczył. A więc o to ci chodzi, chcesz, żeby zwrócił na ciebie uwagę. Chcesz, żeby zrelaksował się, biorąc cię w swoje silna ramiona.
Przestań! Nawet gdybym zaciągnął go do łóżka, nic by z tego nie wyszło. Obaj jesteśmy facetami. Jest moim przełożonym. A ponad wszystko jesteśmy zwiadowcami, chodzącymi trupami.
A czy nie należy ci się chociaż chwila przyjemności?
Oj, zamknij się już. Nie wierzę, żeby Erwin myślał o mnie w ten sam sposób. Może być moim towarzyszem, nawet przyjacielem, ale nie kochankiem.
Zagłębiałem się w uliczki, które rozpoznawałem. Słońce zostało zasłonięte przez chmury deszczowe. Wkrótce będę musiał wracać, ale nogi zdawały się prowadzić mnie do konkretnego miejsca. Jeszcze w prawo, za dwieście metrów w lewo i znowu w lewo. Stanąłem zaskoczony. To tu po raz pierwszy stanąłem twarzą w twarz z Erwinem. To tu zdecydowałem, że zostanę zwiadowcą. Nie zdając sobie spawy, uklęknąłem. Moje ciało, odkąd przybyliśmy do Mitrasu, samo wykonywało ruchy, o których nawet nie pomyślałem.
Jeszcze tu jesteście, Isabel? Farlan?
Zaczęło padać. Czy wtedy też padało? Nie pamiętam.
– Nienawidzę deszczu – mruknąłem, mając przed oczami ostatnią wyprawę za mury. Cały czas rozgrywałem w myślach tamte wydarzenia, moknąc.
W końcu wstałem z głośnym trzaskiem prostujących się kości i zasalutowałem do wspomnień. Mimo że to był pusty gest, poczułem się odrobinę lepiej. Ruszyłem w drogę powrotną, pragnąc jak najszybciej pozbyć się mokrego munduru.
Nie zdawałem sobie sprawy, że odszedłem tak daleko – powrót do kwatery zajął mi ponad pół godziny wciągu których deszcz przeszedł w zimną mżawkę. Podszedłem szybkim krokiem pod pokoju Erwina. Nie chciałem tam wchodzić. Nie chciałem, żeby zobaczył mnie w takim stanie. Ale musiałem wziąć plecak. Że też żandarmi nie zadali sobie trudu sprawdzenia, który bagaż jest czyj i nie wstawili do mojego pokoju.
Otworzyłem drzwi, chcąc mieć to za sobą. Dokumenty leżały rozwalone po całym biurku, na co skrzywiłem się lekko, ale Erwin wyglądał teraz przez okno. Jego plecy napięły się i odwrócił się w moją stronę.
– Levi, jesteś cały mokry – rzucił na powitanie, podchodząc do mnie. – Rozbieraj się.
Co? Z chęcią, ale że co?
– Chciałbyś, zboczeńcu. Biorę tylko plecak i idę do siebie.
Chciałem przystąpić do realizacji, ale Erwin złapał mnie za rękę tą swoją potężną dłonią. Spojrzałem na niego z irytacją.
– W twoim pokoju jest brudno, prawda? Przebierz się tutaj. Jeśli chcesz, mogę wyjść.
Nie, zostań.
– Tak, wyjdź.
Erwin bez słowa puścił mnie i wyszedł. Szybko zdjąłem mundur i zamieniłem go na cywilne ubranie, próbując uspokoić przy tym bicie serca. Wziąłem mokre ciuchy, po czym wyszedłem na korytarz, na którym czekał Erwin.
– Muszę zanieść je do suszarni – powiedziałem ni to do siebie, ni to do dowódcy.
– Wiesz, gdzie jest?
– Trafię, nie martw się.
Minąłem go i poszedłem w kierunku, gdzie miałem nadzieję znaleźć pralnię. Skąd miałem wiedzieć, gdzie jest? Nile Dok nie kłopotał się z zaprowadzeniem nas tam, ale założyłem, że będzie w okolicach kuchni. Najwyżej spytam się jakiejś miłej kucharki o drogę, żołnierza nigdy bym nie zaczepił. Wystarczyło, że patrzyli się na mnie dziwnie i na pewno śmiali się za moimi plecami. Niech się śmieją, proszę bardzo.
Obyło się bez pytania. Bez większych problemów odnalazłem pralnię. Zostawiłem mundur, wytarłem mokre ręce w ścierkę podsuniętą przez młodą pracownicę i ruszyłem z powrotem. Wydawało mi się, że znalazłbym krótszą drogę, ale wolałem nie ryzykować zgubienia się. Mimo wszystko sztab nie był dużo większy od kwatery zwiadowców. Chociaż tam architekci postawili sobie za zadanie zmieszczenia jak największej liczby żołnierzy na najmniejszej powierzchni – tutaj ważniejsza była wygoda. W końcu sypiała tutaj tylko część żandarmów. Wróciłem pod nasze pokoje i z chęcią poszedłbym położyć się do mnie, ale wspomnienie kurzu skutecznie mnie zniechęciło. Poza tym wciąż nie zabrałem swojej torby. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Erwina siedzącego w fotelu. Na stoliku stały dwa parujące kubki, najwyraźniej z herbatą. Mężczyzna wstał nieśpiesznie i spojrzał na mnie krytycznie.
– Siadaj – zakomenderował, wskazując fotel, a ja nie śmiałem się sprzeciwić.
Erwin sięgnął do szafy, w której zdążył poukładać swoje rzeczy, i wyjął ręcznik.
– Wciąż masz mokre włosy – stwierdził.
Miał rację, jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Wyciągnąłem rękę po ręcznik, ale on odtrącił ją i sam zaczął wycierać moje włosy. Zaskoczony zamarłem. Erwin był tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę i...
Nie. Odsunąłem się tak daleko, na ile pozwoliły plecy fotela. Erwin w milczeniu zabrał ręce, zostawiając ręcznik na moich włosach. Nie potrafiłem odczytać jego miny. Poszedł po krzesło na drugi koniec pokoju i postawił je po przeciwnej stronie stolika. Podsunął w moją stronę kubek z herbatą.
– Pij póki gorące – powiedział obojętnym głosem.
Zdjąłem ręcznik i powiesiłem go na oparciu fotela. Sięgnąłem po herbatę i upiłem łyk, mimo że jeszcze była za ciepła. Rozluźniłem się trochę.
– Poprosiłem sprzątaczkę, żeby przyszła do twojego pokoju – rzekł Erwin.
– Dziękuję.
Pewnie i tak będę musiał sam wszystko wyczyścić. Cisza zaczęła się zagęszczać, więc poczułem się zobowiązany do przerwania jej.
– Przygotowałeś wszystko na jutrzejsze spotkanie? – spytałem.
– Tak sądzę – odparł.
– Kiedy chcesz wyruszyć?
– Za dwa tygodnie.
To niedługo. Za dwa tygodnie tyle osób zakończy życie... Wypiłem do końca herbatę i posiedziałem z Erwinem jeszcze jakąś godzinę, dopóki nie przyszedł Nile Dok. Wtedy pożegnałem się z nimi i poszedłem do mojego pokoju, który został w tym czasie wysprzątany na błysk, że nie miałem czego poprawiać.
Cały pobyt w stolicy trwał trzy dni i byłem zadowolony, kiedy w końcu wróciliśmy do domu. Dwa tygodnie później cały Oddział Zwiadowców ruszył na kolejną wyprawę za mury.
Tętent kopyt. Wiatr we włosach. I te wielkie plecy przede mną. Erwin kazał mi jechać wraz z nim i Mike Zachariusem na czele formacji. Wracaliśmy. Wyprawa okazała się kolejną porażką. Nawet Hanji straciła swój zapał i optymizm. Tylu rannych i tylu zabitych, żeby osiągnąć nic.
Erwin skręcił nagle, żeby ominąć wielki głaz i w tej samej chwili zza skały wyszedł trzymetrowy tytan. Z hukiem postawił nogę tuż obok pędzącego konia Erwina. Koń wyleciał w powietrze a kapitan spadł z niego i potoczył się po ziemi.
– Erwin! – krzyknął Mike, ale jego głos pochodził jakby z oddali.
Wpatrywałem się tylko w bezwładne ciało Erwina leżące jak porzucona szmaciana lalka. Słyszałem rozkazy Mikego, ale nie mogłem oderwać wzroku od dowódcy. Spojrzałem przed siebie dopiero kiedy prawie spadłem z konia, który stanął dęba przez upadającym cielskiem tytana. Mike wylądował obok mnie, po czym schował miecze.
– Co z Erwinem? – spytał.
Otrząsnąłem się. Erwin.
– Zaopiekuj się nim, ja poprowadzę oddział – rozkazał, wsiadając na konia.
Ściągnąłem wodze i pognałem do leżącego Erwina. Był nieprzytomny. Odetchnąłem głęboko z ulgą. Żył. Pomogłem przenieść go na wóz i cały czas jechałem przy nim na wszelki wypadek. Jednak żaden tytan się już nie pokazał i bezpiecznie wróciliśmy do murów.
W szpitalu zaopiekowali się dowódcą. Mimo że tylko trochę się potłukł, kazali mu zostać parę dni na obserwacji. Czuwałem przy nim, czekając aż się obudzi. Nie miałem siły już zaprzeczać, że zależy mi na nim. Ten pieprzony blondyn był teraz najbliższą mi osobą. Miałem się do nikogo nie przywiązywać, ale on zawsze się o mnie troszczył, zawsze stawał w mojej obronie, kiedy inni żołnierze patrzyli na mnie krzywo... Czyżby dlatego zrobił mnie kapralem – żeby ochronić mnie przed tymi, którzy mówili, że dla szczura z podziemia nie ma miejsca?
– L-Levi? – dotarł do mnie słaby głos.
Erwin usiadł na łóżku i rozejrzał się zdezorientowany.
Nie forsuj się, musisz odpoczywać – powiedziałem.
Złapałem go za ramiona i zmusiłem, żeby z powrotem spoczął na poduszkach. Położył się posłusznie, ale kiedy odsuwałem się od niego, złapał mnie za rękę. Mimo osłabienia miał silny uścisk.
– Levi... jakie straty? – spytał.
Oczywiście chciałbym powiedzieć, że minimalne – w zerowe przecież nikt by nie uwierzył – ale nie mogłem zmusić się do kłamstwa. Wzrok Erwina rządał prawdy, jakakolwiek by ona nie była.
– Jeszcze nie skończyli liczyć i są też ciężko ranni, ale około jednej trzeciej.
Patrzyłem bezradny, jak zmienia się twarz Erwina. Najpierw w oczach znikła nadzieja, potem pojawiło się niedowierzanie, zrezygnowanie i w końcu złość. Bezsilna złość na niesprawiedliwość świata i może też na samego siebie. Puścił moją rękę i wpatrzył się w jeden punkt na suficie. Nie potrafiłem przerwać tej niemej rozpaczy i tylko czekałem. Tyle osób zginęło, próbując się czegoś dowiedzieć. Każda próba schwytania tytana kończy się klęską. Może nigdy nie będzie dane dowiedzieć się czegoś nowego? Może cały Oddział Zwiadowców jest bezsensowny? Spojrzałem na pustą twarz Erwina. Ciekawe o czym teraz myśli.
Nagle usiadł i spojrzał na mnie.
– Levi, czemu tu jesteś?
– Czy to nie oczywiste? Martwiłem się o ciebie, głupku.
– Więc zależy ci na mnie?
Zaskoczony odwróciłem wzrok, nie wytrzymując jego przenikliwego spojrzenia.
– A jak myślisz? – powiedziałem cicho.
Erwin przyciągnął mnie gwałtownie, że zatrzymałem się tuż przed jego błękitnymi, skrzącymi się oczami. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on... pocałował mnie. Zamarłem. Tak bardzo pożądałem poznać sam jego ust, ale teraz próbowałem się wyrwać. To stało się tak nagle. Erwin zaczął się odsuwać i wbrew sobie jęknąłem z zawodem, po czym złapałem za ramię. Uśmiechnął się, wiedząc, co to znaczy i wziął mnie w objęcia, jakby mógł odciąć mnie tym od reszty świata. W tej chwili liczyło się dla mnie tylko ciepło i bliskość mojego ukochanego Erwina Smitha.
Słodkie ^^
OdpowiedzUsuńHm, czytało się naprawdę przyjemnie - momentami było przeraźliwie smutno, aż miałam łzy w oczach. Ogólnie, cały one-shot jest smutny i przesiąknięty taką.. beznadzieją. Zbudowałaś Leviemu ciekawy charakter, jest niebanalny - zdystansowana i zagubiony w tym, co czuję. Naprawdę świetna konstrukcja.
OdpowiedzUsuńMasz bardzo dobry styl pisania i niezłe wyczucie - poza tym dbasz o stronę estetyczną (blog jest naprawdę ładny), nie ma rzucających się w oczy błędów w tekście (nie wiem, czy jakiekolwiek są). Mam nadzieje, że jeszcze coś opublikujesz.
Uwielbiam tą końcówkę! I ... wreszcie przekonałam się do pairingu LevixErwin !
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą końcówkę! I ... wreszcie przekonałam się do pairingu LevixErwin !
OdpowiedzUsuńJejku, strasznie mi się podoba! ♥
OdpowiedzUsuń